Panowała taka atmosfera, że kibice bali się przełknąć ślinę
Rozmowa z Leszkiem Kucharskim, tenisistą stołowym, dwukrotnym olimpijczykiem, medalistą mistrzostw świata i Europy
Spędziłem szkolną młodość – czasy transformacji ustrojowej – namiętnie grając w tenisa stołowego w przerwach między lekcjami. I z kolegą, z którym grywaliśmy, dzieliliśmy role tak, że on był Andrzejem Grubbą, a ja Leszkiem Kucharskim.
Wiele razy słyszałem takie historie, to zawsze bardzo miłe. Czasy przemian troszeczkę nam pomogły. Zbyt dużo się wtedy w polskim sporcie nie działo, dzięki czemu łatwiej było zdobyć rozgłos. Byliśmy zawodnikami czołówki światowej. Wprowadziliśmy tenis stołowy na salony. I rzeczywiście staliśmy się popularni, a Andrzej szczególnie. Miał znakomite wyniki, poza tym bardzo dbał o prasę, był „medialny”. Faktem jest natomiast, że jak graliśmy na przykład mecz superligi, to na trybuny przychodziło 5000 ludzi. Imprezy odbywały się w katowickim Spodku, na Uranii w Olsztynie, na Arenie w Poznaniu. Można powiedzieć, że to już nie wróci, przynajmniej dla tenisa stołowego, bo w dzisiejszych czasach musi pojawić się gwiazda, żeby zgromadzić takie tłumy.
Lubi pan opowiadać, że pierwsze sukcesy sportowe odniósł jeszcze przed narodzeniem, ponieważ pańska mama, Magdalena Skuratowicz, będąc w ciąży, została mistrzynią Polski w tenisie stołowym. Rzecz się działa wczesną wiosną 1959 roku…
…a ja urodziłem się w lipcu ’59. Dodam, że mama trzykrotnie była mistrzynią Polski – w ‘55, ‘58 i ’59, a mój brat, Zbigniew, urodził się w lipcu ’55 roku. W związku z tym mama zrobiła ten sam numer dwa razy.
Pierwsze i trzecie mistrzostwo Polski zdobyła, nosząc panów pod sercem. W takim domu musiał pan być skazany na tenis stołowy?
Gdy pojawia się pytanie, kiedy zacząłem grać, opowiadam tę właśnie historię. Wiem też, że miałem zaledwie dwa tygodnie, gdy mama zabierała mnie w nosidełku na treningi. Wcześnie usłyszałem dźwięk piłeczki. Czyli po prostu gram całe życie.
Chciałbym zapytać o dwie trenerki – pana mamę i Barbarę Kowalską, która też zaistniała na arenie międzynarodowej. Czy to one ukształtowały pana jako zawodnika?
Obie bardzo dla mnie ważne. Mama nie widziała niczego poza tenisem stołowym. Jak miałem jakąś dwóję, czyli najniższy wtedy stopień, nawet na semestr, to dla niej nie było ważne. Liczyło się, czy jadę na trening, zawody, obóz. Mama tym żyła i uważała, że mogę daleko zajść. Pałeczkę przejęła Basia Kowalska. Kobieta z pasją i ogromną wiedzą, dociekliwością. Gdybym nie trafił na Basię, nie doszedłbym aż tak daleko. Wiele osób spotkałem na swojej drodze sportowej, ale tym dwóm zawdzięczam najwięcej.
Gdy byłem dzieckiem, mieszkaliśmy w Gdańsku, a salę mieliśmy w Gdyni. Pamiętam wyprawy na trening – jazda kolejką, łapanie taksówki, cztery, pięć godzin na sali, ponad sześć godzin w klubie, znów dworzec kolejowy. Wracało się o 22:00. Mój brat był mistrzem Polski juniorów w tenisie stołowym, niektórzy nawet mówili, że miał większy talent sportowy niż ja. Ale potrzebny jest też talent do pracy.
Jestem, jak na tenisistę stołowego, bardzo wysoki. Mam teoretycznie większy zasięg rąk, ale te warunki generalnie mi przeszkadzały. Mam jednak w genach to, że lubię walczyć. Wyrośliśmy z Andrzejem Grubbą przede wszystkim na rywalizacji. Chęć współzawodnictwa wpływa na zaangażowanie na treningach, ich intensywność, jakość. A to się potem przekłada na wyniki.
Pan od dzieciństwa zajmował się grą. Zupełnie inaczej było w przypadku Grubby, którego pana mama odkryła dość późno.
Tak, nawet w tamtych czasach zaczynało się dużo wcześniej. Andrzej był w ogóle wyjątkowy, po pierwsze niesamowicie sprawny, po drugie – leworęczny. W piłkę ręczną grał lewą ręką, kopał lewą i prawą, oszczepem rzucał lewą. A w ping-ponga grał prawą. Czyli pracowały mu obie półkule. Pewnie dlatego, mimo że zaczął tak późno, doszedł tak daleko. Był ewenementem w czołówce tenisa stołowego.
Grubbomania
W 1982 r., w ponurym czasie stanu wojennego, mistrzem Europy w tenisie stołowym (razem z Holenderką Bettine Vriesekoop) został Andrzej Grubba. Organizatorzy odegrali Mazurka Dąbrowskiego dla drobnego i niepozornego Polaka, a w jego ojczyźnie wybuchła prawdziwa grubbomania. Za sprawą nowej gwiazdy tenis stołowy z niszowej dyscypliny stał się źródłem radości i dumy tysięcy Polaków. Na mecze Andrzeja Grubby przychodziły tysiące kibiców, ulice wyludniały się podczas transmisji rozgrywek z jego udziałem. Emocji dostarczała także sportowa rywalizacja Andrzeja Grubby i Leszka Kucharskiego. W ciągu 16 lat kariery zawodniczej Grubba zdobył 15 medali mistrzostw świata i Europy. Trzy razy wystąpił na igrzyskach olimpijskich – w roku 1988 w Seulu, 1992 w Barcelonie i 1996 w Atlancie – jednak nigdy nie udało mu się awansować do strefy medalowej. Zmarł na nowotwór w roku 2005.
Wasze kariery trwale się połączyły.
Życie dało nam taką możliwość. Andrzej był wybitnie utalentowany, ja – nad wyraz obdarzony zdolnościami, jeśli idzie o rękę, czucie piłki. Złapaliśmy się w jednym klubie i dzięki temu obaj doszliśmy wyżej. Często padało pytanie, jak potoczyłyby się moje losy bez Grubby. Może nie zdobyłbym mistrzostwa Polski indywidualnie dwa razy, tylko dwanaście? Odpowiadałem, że może i tak, ale wtedy nie byłbym wicemistrzem świata, nie znalazłbym się w czołowej dziesiątce na świecie, tylko w trzydziestce albo w czterdziestce. I Andrzej również tak daleko by nie zaszedł.
Jak wspomniałem, podstawą naszego rozwoju była rywalizacja. Przyszedł, jak miał 15 lat, z czasem ta chęć współzawodniczenia rosła. Kiedy już jako 20-latkowie rywalizowaliśmy na treningu na punkty, panowała taka atmosfera, że obserwujący bali się przełknąć ślinę. Pamiętam taką historię: graliśmy europejskie Top 12, dwunastu najlepszych, dwanaście gier; każdy z każdym przez trzy dni, piątek, sobota, niedziela. I wymyśliliśmy, że dzień przed turniejem będziemy zawsze grali taką partyjkę, żeby wejść w turniej rozgrzanym. Przychodzi czwartek i oczywiście jak to my – gramy, klniemy, prawie łamiemy rakiety. Wchodzą Szwedzi: Jan-Ove Waldner i Mikael Appelgren. Patrzą na naszą zaciętą walkę i mówią: „Panowie, chyba spóźniliśmy się na turniej”.
A czy ta rywalizacja przekładała się na relacje osobiste?
Andrzej był kumplem, z którym zawsze konkurowałem. Byliśmy pod wieloma względami zupełnie inni. Kiedy spaliśmy w jednym pokoju, co często zdarzało się podczas rozgrywek międzynarodowych, to Andrzej nie mógł mieć światełka prześwitującego przez zasłony, a ja znowu źle się czułem przy zasłoniętych oknach. Ale chętnie spędzaliśmy razem sylwestra, zawsze pomagaliśmy sobie w życiowych sprawach.
Przypomnijmy moment, który w pana karierze sportowej i w karierze Andrzeja Grubby mógł być przełomowy, czyli Seul ’88. Z jakimi emocjami, z jakimi oczekiwaniami jechali panowie na igrzyska?
Byliśmy nieco rozgoryczeni, że dopiero pod koniec naszej kariery tenis stołowy wszedł do programu olimpijskiego. Miałem 29 lat, Andrzej 30. Troszeczkę wcześniej byliśmy u szczytu formy. Obaj znaleźliśmy się w szesnastce. Andrzej przegrał z Jörgenem Perssonem 1 : 3, ja przegrałem z Janem-Ove Waldnerem. I ten decydujący mecz – prowadziłem 2 : 1, miałem duże szanse na wygranie tego pojedynku, przede mną była perspektywa gry z wicemistrzem olimpijskim, Koreańczykiem, z którym właściwie nigdy nie przegrywałem. No ale prowadziłem tam 2 : 1 i gdy przy wyniku 17 : 16 zagrałem rywalowi taką niesamowitą piłkę, on spokojnie mi ją skontrował. Nie miałem szczęścia. A największa porażka – że tak powiem – życiowa to gra w debla.
Wystarczyły dwie piłki, a mielibyście medal!
Olimpijskie podium to było to, czego brakowało nam najbardziej.
Jest coś niesprawiedliwego w tym, że igrzyska wypadają w jakimś określonym czasie. Wystarczy chwila niedyspozycji, dekoncentracji. Wraca pan do tego momentu? Do feralnego 20 : 19?
Nie pamiętam akcji ani piłek, czasem wracam do samej sytuacji. Po prostu żal. Ale może trzeba wychować młodszego zawodnika, żeby zdobył laury, które nas ominęły.
Debiutowali panowie na igrzyskach rzeczywiście tuż przed trzydziestką. Ale cztery lata później była Barcelona ’92 i zapewne nadzieja, że uda się odwojować Seul?
Tam ponieśliśmy najbardziej dotkliwą porażkę w debla, bo graliśmy o ćwierćfinał z mistrzem świata Jean-Philippe’em Gatienem. Prowadziliśmy 1 : 0, 20 : 11. Mieliśmy dziewięć meczboli. Szczerze mówiąc, sam nie wiem, jak to mogliśmy przegrać. Bardzo bolesne przeżycie. To nie był nasz optymalny wiek, to nie była nasza optymalna dyspozycja. No ale walczyliśmy dzielnie.
W tym meczu zdarzyło się coś jeszcze. Udało się wam zdobyć zwycięski 22. punkt, ale pan zgłosił, że nie zagrał czysto.
Tak, zdobyliśmy punkt pod koniec gry. I ja się przyznałem do czegoś, czego praktycznie nikt nie widział. Zrobiłem to, bo byłem i jestem zawodnikiem fair play, po prostu takim człowiekiem. Nawet się długo nad tym nie zastanawiałem i nie rozpamiętuję tego. Nie ma dyskusji.
Już po zakończeniu kariery prawie przez dekadę prowadził pan reprezentację Polski juniorów. Mieszkałem wtedy w Zielonej Górze i często oglądałem mecze pańskiego wychowanka Daniela Góraka, rocznik 1983.
W 2001 r. został mistrzem Europy juniorów w singla. W 1999 i 2000 r. zdobyliśmy złote medale w drużynie. To był mój najlepszy czas w życiu jako trenera. Wybrałem 10 chłopców, z którymi potem przez 4, 5 lat trenowało się codziennie, 10 miesięcy w roku. I dojście z 22. miejsca do mistrza Europy juniorów to była satysfakcja. Życzę każdemu trenerowi, żeby osiągnął podobne wyniki.
Są zawodnicy, często wybitni, którzy nie są w stanie swojego talentu, doświadczenia i swoich sukcesów przełożyć na sukces trenerski. Panu przyszło to łatwo.
Miałem 34 lata, jeszcze grałem w ekstraklasie. Wtedy zwróciłem się do prezesa związku, Adama Giersza, z pomysłem trenowania. Zaczął narzekać, że nie ma na to pieniędzy, ale przekonałem go, że nie pieniądze są najważniejsze. W pierwszym roku zarabiałem 500 złotych miesięcznie. W drugim 2000, w trzecim 2500, w czwartym 3000. Prawda jest taka, że pieniędzy było i będzie zawsze w bród – kwestia tylko, na co się je wydaje.
W drugim roku mojej pracy powstał ośrodek, w którym pracowało 10 osób. No i doszliśmy do tytułu mistrzów Europy, a po drodze zdobyliśmy jeszcze z 10 medali na mistrzostwach Europy juniorów, pracując przez 11 miesięcy rocznie non stop. Wraz z trenerem Jarkiem Kołodziejczykiem jesteśmy ojcami tego sukcesu. Codziennie 10–12 godzin w sali – jeden trening, drugi, czasami trzeci. Serce na stół. Na pewno popełniałem także błędy, ale zawodnicy widzieli moje zaangażowanie i sposób nawiązywania kontaktu.
Wychowankowie Leszka Kucharskiego
Po zakończeniu kariery przez blisko dekadę (lata 1994–2003) Leszek Kucharski prowadził reprezentację Polski juniorów w tenisie stołowym, a jego wychowankowie osiągali znaczące sukcesy. Pod kierunkiem Kucharskiego Daniel Górak w roku 2001 został mistrzem Europy juniorów indywidualnie i w grze podwójnej, a w karierze seniorskiej pięciokrotnie sięgnął po tytuł indywidualnego mistrza Polski. Zdobył srebro (Budapeszt 2016) i brąz (Belgrad 2007) mistrzostw Europy, w 2016 r. brał udział także w olimpiadzie w Rio de Janeiro. Dużymi sukcesami cieszyli się również Bartosz Such i Jakub Kosowski. Leszek Kucharski porzucił pracę z juniorami w roku 2004 na rzecz trenowania reprezentacji Polski kobiet. Trafił na wybitny talent – Natalię Partykę. Kucharski wielokrotnie wspomina w wywiadach o satysfakcji, jaką dawała mu praca z tą wybitną sportsmenką, ale również skromną, waleczną i pogodną osobą. Natalia Partyka urodziła się bez prawego przedramienia, jednak talent i umiejętności tenisowe pozwalają jej na udział w igrzyskach zarówno olimpijskich, jak i paraolimpijskich. Z tych ostatnich przywiozła sześć złotych medali (z Aten, Pekinu, Londynu, Rio de Janeiro – dwa, Tokio), dwa srebrne (z Aten i Pekinu) i dwa brązowe (z Londynu i Tokio). Jest także czterokrotną mistrzynią świata i wielokrotną medalistką mistrzostw Europy. Wychowanicą Leszka Kucharskiego jest także Natalia Bąk, popularna dziennikarka sportowa, a wcześniej kilkukrotna medalistka mistrzostw Europy i świata kadetek i juniorek, drużynowa mistrzyni Polski, często występująca w parze z Natalią Partyką.
Później został pan trenerem kadry kobiet. Też z sukcesami medalowymi.
Na mistrzostwach świata juniorek zajęliśmy trzecie miejsce. Dziewczyny w seniorkach, Xu Jie z Natalią Partyką, zdobyły medal w deblu na mistrzostwach Europy seniorów w Moskwie. Tak że było trochę tych sukcesów. Natalkę wyciągnąłem z klubu do ośrodka, kiedy prowadziliśmy właśnie juniorów. Miałem też prywatną szkółkę, w której nauczyłem grać Renatę Krawczyk, późniejszą trzykrotną mistrzynię Polski. Można być nie wiadomo jakim trenerem, jednak w tenisie stołowym wiek zawodnika jest najistotniejszy, to pierwszy krok do sukcesu. Gdyby Partyka nie zaczęła trenować w wieku 10 czy 11 lat, jej kariera mogłaby się potoczyć inaczej.
Jak doszło do tego, że znalazł się pan później w dość egzotycznych z polskiego punktu widzenia krajach – w Indiach, Azerbejdżanie?
Okoliczności były dość przykre. Prowadziłem kadrę kobiet, ale postanowiono wstępnie o zmianie trenera. Poszedłem na operację kręgosłupa, licząc, że po powrocie przygotuję się przez kilka miesięcy do odejścia. Tymczasem czekało na mnie natychmiastowe wypowiedzenie. Jakbym sobie ten kręgosłup przy kartach zepsuł! Podałem związek do sądu, wygrałem sprawę, powróciłem do pracy. Tylko po to, żeby samemu zrezygnować. A kiedy trafił się kontrakt w Indiach, pojechałem.
Pracował pan z reprezentacją, która zakwalifikowała się na igrzyska w Londynie w 2012 r.
Tak. Byłem na otwarciu igrzysk w turbanie! Niektórzy nawet mnie w nim nie poznali. Wcześniej dziewięć miesięcy prowadziłem w Indiach reprezentację mężczyzn i kobiet. Cykl pracy był dość nietypowy: 10 dni zgrupowania, 10 dni zawodów i 10 dni przerwy. No i potem przygotowania do Londynu. To był najdłuższy wyjazd w historii mojej kariery sportowej, 44 dni poza domem. Najpierw zgrupowanie przygotowawcze, potem wylot do Europy, znowu dwutygodniowy obóz, mistrzostwa.
Po Indiach był Azerbejdżan.
Też egzotyczny kraj, specyficzny, ale z pewnością piękny. Byłem tam trenerem półtora roku, dojeżdżałem na zgrupowania albo spotykaliśmy się w Polsce.
Dzisiaj prowadzi pan Pingpongową Akademię Leszka Kucharskiego. Na czym polega działalność Akademii i jak pan się odnajduje w tej roli?
Już od 20 lat organizuję wakacyjne obozy szkoleniowe w ramach Akademii. To prywatne przedsięwzięcie, spotkania odbywają się w Górowie Iławeckim. Mamy 26 stołów, pracujemy od końca czerwca do końca sierpnia. Przyjeżdżają zawodowcy i amatorzy, dzieci i dorośli. W ubiegłym roku założyłem także fundację, bo całe moje życie związane było ze sportem zawodowym. Organizowanie obozów to kontynuacja pracy i pasji. Pracowałem wiele lat jako trener kadry z zawodowcami, mam doświadczenie, wiedzę, kontakty, nazwisko. Pomyślałem, że zakładając fundację, mógłbym z moim dorobkiem i moją pozycją powalczyć o to, aby wychować następcę Grubby u Kucharskiego.
A czy z taką samą przyjemnością, jak na samym początku swojej drogi, sięga pan po rakietkę?
Już co prawda nie trenuję, ale rakietkę zawsze mam przy sobie. Jeszcze w ubiegłym roku grałem w czwartej lidze.
Leszek Kucharski
Urodzony 8 lipca 1959 r. w Gdańsku, tenisista stołowy, dwukrotny olimpijczyk (Seul ’88, Barcelona ’92), trzydziestoczterokrotny medalista mistrzostw Polski. Razem z Andrzejem Grubbą sprawili, że tenis stołowy zaczął się cieszyć w Polsce bardzo dużą popularnością. Pierwszy międzynarodowy sukces – brązowy medal mistrzostw Europy juniorów w grze mieszanej (z Jolantą Szatko) – osiągnął w roku 1976. W 1977 r. został mistrzem Europy juniorów w grze pojedynczej. W tym samym roku debiutował na mistrzostwach świata seniorów. W mistrzostwach świata zdobył łącznie trzy medale (srebro i dwukrotnie brąz), w mistrzostwach Europy – cztery (dwukrotnie srebro i dwukrotnie brąz). Jedenastokrotny mistrz Polski. W rankingu światowym najwyżej był klasyfikowany na 11. miejscu. W swoim premierowym starcie olimpijskim w 1988 r. w Seulu wspólnie z Andrzejem Grubbą dotarł do ćwierćfinału w grze podwójnej. Duet z Grubbą tworzył także podczas olimpiady w Barcelonie w 1992 r.
W latach 1994–2003 prowadził reprezentację Polski juniorów. Jego zawodnicy kilkakrotnie wywalczyli mistrzostwo Europy. W roku 2004 został trenerem reprezentacji Polski juniorek (do 2007 r.) i seniorek (do 2009 r.). Jego podopieczne zdobyły m.in. brązowy medal mistrzostw świata juniorek w turnieju drużynowym w 2007 r. oraz srebrne i brązowe medale mistrzostw Europy juniorek. W roku 2012 jako trener reprezentacji Indii brał udział w olimpiadzie w Londynie.
Jest odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi za zasługi w działalności na rzecz rozwoju tenisa stołowego. Obecnie prowadzi Pingpongową Akademię Leszka Kucharskiego. Matką Leszka Kucharskiego jest tenisistka stołowa, mistrzyni i reprezentantka Polski Magdalena Skuratowicz-Kucharska. Zawodnikami tenisa stołowego byli także brat Leszka Zbigniew (mistrz Polski juniorów) i siostra Małgorzata.