Nie bez powodu wszyscy geriatrzy mówią, że lekarstwa można zastąpić ruchem, ale ruchu nie zastąpimy żadnym lekarstwem
Rozmowa z dr n. med. Alicją Klich-Rączką, geriatrą
Niniejsza książka to zbiór wywiadów z weteranami sportu. Są wśród nich nawet ludzie urodzeni w latach 80. – a więc niektórzy nie mają jeszcze 40 lat. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nazywanie ich weteranami jest właściwe, a później przypomniałem sobie serial „Czterdziestolatek” z lat 70., będący opowieścią o człowieku, który właśnie zaczyna się starzeć. To zestawienie wydało mi się uderzające, bo dzisiejsi czterdziestolatkowie i czterdziestolatek z serialu to zupełnie różni ludzie. Czy jako lekarz geriatra odnosi pani podobne wrażenie?
Zdecydowanie tak. Inżynier Karwowski rzeczywiście czuł już zaczynającą się starość. W literaturze mamy zresztą wiele takich przykładów, weźmy choćby stryja Jana Bohatyrowicza z „Nad Niemnem”, który był bodajże 54-latkiem – i zdecydowanie starcem. Ta granica starości przesuwa się we współczesnym świecie, przykładowo towarzystwa gerontologiczne we Włoszech uznają za nią 70. rok życia. Niemniej musimy pamiętać, że starość wcale nie zaczyna się po sześćdziesiątce czy siedemdziesiątce, jak byśmy chcieli. Tak naprawdę starzejemy się od urodzenia, ba, niektórzy twierdzą, że od życia płodowego. Dlatego musimy myśleć o starości właściwie przez całe życie i jakoś się do niej mentalnie i funkcjonalnie przygotowywać. Im wcześniej, tym lepiej.
Czyli w tym, że odsuwamy starość na później i zaczynamy o niej myśleć wtedy, kiedy już wielu rzeczom nie da się zapobiec, kryje się pewna pułapka?
Zgadza się. Widzę, jak podchodzą do tego studenci, z którymi prowadzę zajęcia: uważają, że starość ich nie dotyczy. Kiedyś student VI roku medycyny o urodzie amanta filmowego, stojąc przy łóżku siedemdziesięciokilkuletniej pacjentki z ciężką chorobą Alzheimera i przykurczami, powiedział: „Jeśli miałbym doczekać takiej starości, to wolę wcześniej popełnić samobójstwo”. W odpowiedzi zapytałam żartem, dlaczego jeszcze tego nie zrobił. Popatrzył na mnie, nie rozumiejąc. Tak zaczęliśmy wykład o tym, że pewne procesy biologiczne zachodzą w organizmie człowieka bardzo wcześnie, nawet w wieku dziecięcym, i powodują zauważalne zmiany, które później owocują kolejnymi – to proces rozciągnięty na całe życie. Przygotowanie do starości powinno się zatem zacząć rozsądną edukacją w szkole czy przedszkolu. Zresztą paradoksem jest to, że do życia zawodowego, trwającego 20, 30 czy sporadycznie 40 lat, przygotowujemy się przez prawie dwie dekady, od szkoły podstawowej, przez szkołę średnią i studia. Natomiast do starości, która – jeżeli przyjmiemy tę najczęstszą granicę, czyli 60. rok życia – może trwać 40 lat albo dłużej, bo przecież coraz więcej osób dożywa setki, nie przygotowujemy się w ogóle albo robimy to mimochodem i zwykle za późno.
A jak wygląda katalog najważniejszych spraw, o których trzeba pamiętać, przygotowując się do starości?
Na pierwszym miejscu bezwzględnie musi być aktywność ruchowa. Oczywiście nie mam na myśli sportu wyczynowego, jednak nie bez powodu wszyscy geriatrzy mówią, że lekarstwa można zastąpić ruchem, ale ruchu nie zastąpimy żadnym lekarstwem. To właśnie ruch polecamy od zawsze i przez całe życie. Dziecko w przedszkolu czy w szkole, nastolatek, dorosły – na każdym etapie musimy pamiętać, że nie ma nic ważniejszego od aktywności fizycznej. To podstawa, żeby dożyć w sprawności długich lat. A emerytura spędzana przed telewizorem jest największym grzechem starszych ludzi.
To punkt pierwszy. Punkt drugi?
Aktywność intelektualna. Rzecz jasna nie chodzi o to, żeby wszyscy kończyli najlepsze uniwersytety, zdobywali dyplomy, doktoraty i tak dalej, ale o to, żeby nie pozwolić mózgowi na stagnację. Nawet ludzie, którzy mają tytuły naukowe, lecz nic nie robią i spoczywają na laurach, starzeją się mentalnie o wiele szybciej niż ci, którzy rozwijają swój umysł.
Czyli trzeba czytać, interesować się światem?
Oczywiście. Lata edukacji formalnej też odgrywają istotną rolę. Prowadzone na polskiej populacji badania PolSenior czy obecnie opracowywane PolSenior2 dowodzą, że proces otępienia rozwija się wolniej u ludzi z wyższym wykształceniem. To nie znaczy, że ci, którzy go nie mają, będą musieli zachorować na otępienie – po prostu, jak już mówiłam, trzeba pozwolić swojemu mózgowi stale się rozwijać. Neurony funkcjonujące w naszej głowie są jak drzewa w lesie, które muszą mieć dostęp do światła, wody i powietrza, a nasze procesy myślowe to ścieżki między tymi drzewami. Jeżeli pozwolimy, żeby zarosły, to nie będzie się nimi dało nigdzie dojść i przestaniemy dobrze funkcjonować.
Czyli musimy regularnie usuwać to, co zarasta te ścieżki.
Otóż to. Jeżeli pozwolimy sobie na bierność w myśleniu i działaniu, to otworzymy drogę do szybkiego procesu starzenia. Nieodłącznie wiążą się z tym problemy medyczne takie jak niedosłyszenie i niedowidzenie. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie mają one nic wspólnego z chorobą Alzheimera czy innymi procesami otępiennymi, prawda? Tymczasem pozbawienie bodźców zewnętrznych ma ogromny wpływ na starzenie się.
A zatem punkt pierwszy – aktywność fizyczna; punkt drugi – aktywność umysłowa. Czy punktem trzecim będzie coś, co moglibyśmy nazwać aktywnością społeczną, byciem między ludźmi?
Są trzy wzorce starzenia: starzenie niepomyślne, starzenie pomyślne i starzenie przeciętne, zwyczajne. Żeby dożyć długich lat, musimy iść drogą pomyślnego starzenia. Kontakty społeczne są w tym szalenie ważne. Oczywiście najbardziej mierzalnym czynnikiem jest to, czy ktoś żyje samotnie, czy ma rodzinę, ale nawet ludzie z rodzinami często pozostają samotni – i odwrotnie. Chodzi o to, żeby być otwartym na kontakty z innymi, nie żyć tylko własnym życiem. Istnieją różne możliwości: uniwersytety trzeciego wieku, obecnie ogromnie popularne, kluby seniora, osiedlowe, przykościelne. Jednak tę otwartość na innych trzeba okazywać już wcześniej niż w zaawansowanym wieku, bo ludzie żyjący w zamknięciu i samotności o wiele szybciej się starzeją.
Aktywność fizyczna seniorów. Jakie są zalety?
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) systematycznie analizuje dowody naukowe na związek pomiędzy trybem życia a stanem zdrowia. Wyniki niezmiennie prowadzą do wniosku, że aktywność fizyczna odgrywa ogromną rolę w utrzymaniu sprawności, dobrego samopoczucia i niezależności osób starszych. Przekłada się również na długość życia.
Badania pokazują, że u osób aktywnych fizycznie ryzyko wystąpienia chorób serca jest nawet o połowę mniejsze niż u tych, które nie wykonują żadnych ćwiczeń. Ruch zapobiega problemom kardiologicznym i pomaga w ich leczeniu. Regularna aktywność fizyczna wpływa też dobrze na stawy, zwiększa gęstość kości, wzmacnia ścięgna i więzadła oraz poprawia uwapnienie kości, zmniejszając ryzyko osteoporozy. Ćwiczenia sprawiają, że czujemy się lepiej nie tylko fizycznie, lecz także psychicznie. Badania pokazują, że osoby aktywne znacznie lepiej kojarzą fakty, szybciej podejmują decyzje i mają lepszą pamięć. Ruch pozwala ponadto uwolnić się od stresu, dzięki czemu np. dużo łatwiej się zasypia. Amatorski sport pomaga zredukować masę ciała, utrzymać prawidłową wagę, spalić tkankę tłuszczową i rozwinąć mięśnie, poza tym zwiększa aktywność układu odpornościowego i chroni organizm przed infekcjami. Regularna aktywność fizyczna sprawia też, że maleje ryzyko nowotworów, cukrzycy typu 2 oraz żylaków (bo pobudza krążenie krwi i zapobiega jej zastojom w kończynach).
Niedawno spotkałem się z osiemdziesięciokilkulatkiem, który kiedyś odgrywał ważną rolę w życiu publicznym. Parę tygodni później zadzwonił do mnie, umówił się na kawę, potem zaproponował przejście na „ty”, na kolejne spotkanie zaprosił kolegę w swoim wieku… Zaimponowało mi takie przeciwstawianie się własnej sytuacji wiekowej i w pewnym sensie niegodzenie się na nią poprzez szukanie kontaktu z kimś o wiele lat od siebie młodszym.
Myślę, że takie obcowanie starości z młodością jest budujące dla obydwu stron. Dla starszych ludzi to zastrzyk świeżości, z kolei młodszym osobom uświadamia, że nie ma wyraźnej granicy oddzielającej młodość od starości, przejście jest płynne. Ja sama pozostaję w przyjacielskich relacjach z wieloma dużo ode mnie starszymi ludźmi, na przykład byłymi więźniami obozów koncentracyjnych.
Którzy są zarazem pani pacjentami?
Tak. Im taka relacja odpowiada, mnie również. Zresztą bariery między młodością a starością znosi się na przykład w domach opieki – starsi ludzie bardzo dobrze reagują na odwiedziny dzieci z przedszkola czy ze szkoły, a dzieci dzięki nim widzą starość. Bo dzisiejsze czasy promują młodość. Najlepiej, żebyśmy wszyscy byli piękni, nie mieli żadnych chorób, niesprawności. Nawet panie, które reklamują leki na zmarszczki czy na żylaki, są zawsze piękne i młode.
Wspomniała pani o swoich relacjach z byłymi więźniami obozów koncentracyjnych. To dzięki pani jakąś dekadę temu poznałem tych niezwykłych ludzi, późniejszych bohaterów książki „Dobranoc, Auschwitz”, którą napisałem wspólnie z Aleksandrą Wójcik. Mieli wówczas ponad 80 lat i dziś większość już nie żyje. Pani też żegna się z tym odchodzącym światem, który przez niemałą część życia zawodowego był pani specjalnością – przez wiele lat prowadziła pani przychodnię dla byłych więźniów obozów koncentracyjnych w Krakowie. Jakim doświadczeniem w kształtowaniu pani jako człowieka i lekarza było spotkanie z nimi?
Praca z tymi ludźmi to jedno z moich najpiękniejszych doświadczeń zawodowych, może nawet najpiękniejsze. Poznałam ich ponad 20 lat temu i rzeczywiście zostało ich już niewielu. Kiedy przychodnia przestała istnieć, próbowałam ze wspomnianą Aleksandrą Wójcik zorganizować dla nich spotkanie w moim domu, ale są coraz mniej mobilni, coraz mniej otwarci na kontakty. Ci ludzie wiele mnie nauczyli. Przede wszystkim tego, że można przebaczać, wyjść obronną ręką z wielkich traum, cieszyć się codziennością i sprawami, których zwykle nie dostrzegamy. Organizowałam dla nich pielgrzymki i kiedyś jechaliśmy do Lourdes i La Salette. To były pielgrzymki autokarowe, więc wiadomo: gorąco, klimatyzacja, dużo godzin w pozycji siedzącej. Przeprosiłam wtedy jedną z byłych więźniarek, że musi znosić trudy podróży. A ona na to: „Pani doktor, co to jest klimatyzacja, siedzenie przez parę godzin, spuchnięte nogi. Myśmy przeżyli piekło, teraz mamy już tylko niebo na ziemi. To, że w moim wieku jadę w miejsca, które chcę zobaczyć, to dla mnie wielkie szczęście”. Ci ludzie rzeczywiście byli odporni na stresy, nie tracili pogody ducha, ale też umieli wznieść się ponad nienawiść i patrzeć z nadzieją przed siebie. Te osoby, które jeszcze szczęśliwie żyją, wciąż pozostają przykładem, że mając 80 czy 90 lat, można mieć przyszłość przed sobą. To nieprawda, że 90-latek nie ma już żadnych perspektyw i planów. I to jest niezwykłe.
Przygotowując książkę o weteranach i weterankach polskiej siatkówki, spotkałem się z paniami, które zdobyły brązowe medale olimpijskie w latach 1964 i 1968. Spośród 16 zawodniczek, które tworzyły te dwa składy, 8 żyje, większość jest po 85. roku życia. Utrzymują ze sobą kontakt, rozmawiają przez telefon, spotykają się, chociaż pandemia trochę to zatrzymała. Mimo wieku mają niezwykłą energię, ciekawość świata, radość życia. Ich źródłem jest właśnie kariera zawodnicza, to, że mają do czego wracać. Cieszą się, kiedy ktoś przypomina ich sukcesy.
Myślę, że poruszył pan bardzo ważną kwestię. To, kim jesteśmy w zaawansowanym wieku, nie oddziela nas od tego, kim byliśmy. W domach opieki ludzie często tracą swoją tożsamość, stają się „panem Jasiem”, „panem Stasiem”, poklepywanym protekcjonalnie po ramieniu przez opiekunki – a nie daj Boże „Stasiem” czy „Jasiem”, bo to też czasami się spotyka, co mnie oburza. Ważne, żeby człowiek w wieku 80 lat był tym samym człowiekiem, co kiedyś. Dlatego zawsze pytam seniorów o to, czym się zajmowali. I chociaż najczęściej odpowiadają, że teraz to już są emerytami, dla mnie wciąż reprezentują konkretny zawód, konkretne doświadczenie. To, że siatkarki, o których pan wspomniał, mogą się spotykać i rozmawiać o swoich osiągnięciach, jest szalenie istotne, bo podnosi ich poczucie wartości, a to korzystnie wpływa na właściwy proces starzenia.
Jedna z nich powiedziała mi, że patrzy w lustro i widzi jakąś babcię, ale nią nie jest – ona jest tą dziewczyną, która 60 lat temu wybiegała na parkiet.
Bo zmarszczki czy zmiana sylwetki to tylko opakowanie, a liczy się to, kim jesteśmy w środku. Nie możemy na starość zostawiać za sobą wszystkiego, co było, i żyć jedynie pojawiającymi się dolegliwościami – bo te siłą rzeczy muszą przyjść, nie ma starości wolnej od chorób. Jednak trzeba na tę starość patrzeć przez pryzmat całego życia. Kilka dni temu czytałam o stulatku ze Stanów Zjednoczonych, który zdał maturę i podrzucał razem z kolegami czapkę, by uczcić sukces. Kiedy zapytali go, co będzie robił dalej, odpowiedział: „No jak to co, skoro matura, to studia”. Oczywiście to, że stulatek ma plan studiować, możemy odbierać jako brak samokrytycyzmu, ale możemy też popatrzeć na to tak, że jest młody duchem.
Na koniec chciałbym zapytać o coś, co stało się doświadczeniem społeczeństw na całym świecie od początku 2020 r., czyli pandemię, a konkretnie jeden jej aspekt: choroby, które często były czynnikiem decydującym o przebiegu zakażenia i nierzadko tragicznym końcu. Chyba przez ostatnie dekady przyzwyczailiśmy się, że cukrzyca i nadciśnienie to problemy, które łatwo opanować lekami, tak masowe, że właściwie nie należy się nimi przejmować. Tymczasem to właśnie one nierzadko decydowały o życiu i śmierci.
Do chorób, o których pan wspomniał, dołożyłabym – a właściwie nawet postawiłabym przed nimi – otyłość i jej skutki. Walka z koronawirusem była loterią. Czasem przegrywali sprawniejsi, mniej schorowani, i nie wiedzieliśmy dlaczego, lecz częściej odchodzili ludzie nie wiekowi, nie najstarsi – bo znam osoby w bardzo zaawansowanym wieku, które przeżyły – ale z cukrzycą, nadciśnieniem, otyli. Osoby otyłe miały o wiele mniejszą szansę na wygranie tej walki, dlatego że częściej dochodziło u nich do niewydolności oddechowej, ciężkiego zapalenia płuc i powikłań zakrzepowo-zatorowych, czyli mówiąc z grubsza: udarów bądź krwotoków. To właśnie te powikłania towarzyszyły najczęściej ludziom mniej sprawnym, mniej walczącym, także w czasie choroby, wolniej się rehabilitującym, słabiej współpracującym. Uświadomiło nam to jako społeczeństwu, że cukrzyca i nadciśnienie to nie są choroby, które mogą sobie istnieć i nic nie oznaczają. Aktywni i szczupli ludzie wygrywali walkę z koronawirusem zdecydowanie częściej.
Czyli wracamy do tego, o czym mówiliśmy na początku: to, jak żyjemy na co dzień, ma wpływ na naszą przyszłość.
Tak. Warto też zwrócić uwagę, że pandemia spowodowała izolację i bezruch. Cała medycyna opierała się na tych nieszczęsnych teleporadach, ludzie byli zamknięci w domach, co oczywiście z punktu widzenia profilaktyki zakażenia miało uzasadnienie, ale przyniosło dużo negatywnych skutków w postaci pogłębienia się depresji, zmniejszenia aktywności, wzrostu otyłości. To cena, którą jako społeczeństwo będziemy jeszcze pewnie długo płacić. Miejmy nadzieję, że uda nam się z tego wyjść. I znowu wracam do tego, co już mówiłam: otwarcie się na ludzi daje nam szansę wyleczenia się z tej zbiorowej traumy.
Dr n. med. Alicja Klich-Rączka
Geriatra w Klinice Chorób Wewnętrznych i Geriatrii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Przez wiele lat była kierownikiem NZOZ „Pro vita et spe” – jedynej w Polsce przychodni otaczającej kompleksową opieką więźniów hitlerowskich obozów koncentracyjnych oraz dzieci Holokaustu. W ramach projektu PolStu2001 uczestniczyła w badaniach polskich 100-latków. W swojej pracy dydaktycznej w Collegium Medicum UJ w ramach zajęć z geriatrii przekazuje studentom wiedzę, dlaczego warto poświęcać uwagę ludziom starszym i jak poprawiać jakość życia seniorów. W 2019 r. odznaczona przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności społecznej oraz na rzecz ochrony zdrowia i za popularyzowanie wiedzy historycznej.