Ruch jest w stanie zastąpić prawie każdy lek, ale wszystkie leki razem wzięte nie zastąpią ruchu
Mam 68 lat. Sport w formie amatorskiej towarzyszy mi prawie od pół wieku. W latach 70. – tenis, potem aerobik w pierwszych osiedlowych klubach fitness przy muzyce disco puszczanej z magnetofonu, który przynosiła instruktorka. Później – siłownia, po drodze jeszcze bieganie, rolki, rower i łyżwy. Odkąd sięgam pamięcią, większość czasu wolnego spędzałam aktywnie, chociaż formy tej aktywności z czasem ewoluowały – w klubie fitness odkryłam pilates i jogę, a bieganie zamieniłam na aktywny marsz. Niezmienne pozostały siłownia, rower, a od czasu do czasu – tenis z córką.
Za sprawą pandemii odkryłam, że w domu mogę ćwiczyć równie efektywnie! Treningi znajduję na YouTubie albo Facebooku. Uczestniczę w zajęciach online, a do roweru dokupiłam trenażer. Nie są też potrzebne żadne specjalne przyrządy – zamiast hantelków można chwycić dwie półtoralitrowe butelki z wodą, matę da się zastąpić zwykłym kocem, a nawet kij od mopa przydaje się w treningach.
Dziś częściej trenuję w domu, a dwa razy w tygodniu chodzę do klubu. Jeśli pogoda dopisuje, to w weekendy wsiadam na rower. Do tego wykorzystuję każdą możliwość, żeby chodzić pieszo, i staram się dziennie robić minimum 12 tysięcy kroków.
Oczywiście nie ma co się oszukiwać: aktywnościom sportowym trzeba poświęcić trochę czasu, a niejednokrotnie – nawet zrezygnować z czegoś innego. Ja staram się ćwiczyć regularnie i nie szukać wymówek. Jak to w życiu, wszystko jest kwestią wyboru. Jeśli jednak od tego wyboru zależy to, jaka jest (lub będzie) jesień naszego życia, to na pewno warto!